Skrojony na postkomunistyczną miarę rynek mediów III RP zaczyna wymykać się z ram swoich projektantów.
Nie musimy patrzeć już na to, jak prorządowa propaganda zalewa żółcią nienawiści i kłamstw nasze mózgi. Owszem, udało się rządzącej sitwie (przy współpracy z prezydentem Komorowskim) opanować „media publiczne”, radio i wkupić w łaski „mediów komercyjnych” (np. dotacjami na stadiony). To prawda, dokonano pacyfikacji dziennikarzy niepokornych (Wildsteina, Ziemkiewicza, Lichockiej, Pospieszalskiego, Sakiewicza, Gójskiej-Hejke, Karnowskich, Gargas, Stankiewicz i innych), wycięto programy niewygodne dla władzy, pozostawiając konsumentom medialnego przekazu nienawiści kalumnię w postaci „X Factora”, czy programów cyklicznych dla półidiotów.
Rynek mediów, podzielono u zarania III RP wedle schematu prostego. Byli spece od Radiokomitetu zostają w TVP jako „profesjonaliści”, a koncesję na telewizje „prywatne” rozdajemy osobom w takim, czy innym stopniu wygodnym. Walter – zaufany dla PZPR dostaje kawałek tortu. Solorz – tajny współpracownik ps. „Zeg” też ochłap i mamy pluralizm na miarę ułomnej, reglamentowanej polskiej demokracji. I tak, niektóre czasopisma przechodzą wprost z PRL-u („Polityka”, „Trybuna” itd.), a niektóre funkcjonować mogą na podobnej zasadzie jak wyżej opisane stacje telewizyjne. I tylko jedno, kurwa jego mać, rządowym establysz-mętom nie wyszło.
„Rzeczpospolita”! Pewnie i nazwa dziennika nie przypadkowo tak się zwie. Chociaż w wydającej ją spółce (Presspublica) rząd polski ma 49% udziałów, to trwające od dwóch lat próby wykastrowania tej gazety z treści niewygodnych nie przynoszą skutku. Fakt, rok temu tuskowy minister Skarbu Państwa wykazał się nie lada cynizmem. Pomimo zwiększenia sprzedaży przez dziennik i zachowania pozycji lidera rynkowego, zgłoszony został przezeń wniosek do sądu rejestrowego o rozwiązanie spółki. Wycofanie wniosku uzależniono od zrezygnowania w „Rzepie” z prowadzenia działu opinii, tj. od wykoszenia niewygodnych publicystów. Nie muszę chyba dodawać od siebie, że sąd taki wniosek mniejszościowego udziałowca wyśmiał (a propos, idea liberalizmu bez niewygodnych treści – jakie to tuskowe!).
Ale dlaczego o tym piszę? W czerwcu 2009r. „Rzepa” uruchomiła telewizję internetową – tv.rp.pl. Siłą rzeczy, zatrudnieni w niej etatowi dziennikarze stworzyli nową przestrzeń w sieci i w dobie mediów niestandardowych zagarnęli część widowni. Od lutego spółka „Presspublica” wydaje nowy tygodnik „Uważam Rze”, który stał się liderem w oszałamiającym tempie (po dwóch miesiącach od pierwszego wydania). Po tym, jak Platforma (z prezydentem Komorowskim) przejęli TVP i wyrzucono z niej program Bronisława Wildsteina, pojawił się on właśnie w internetowym wydaniu „Rzepy” („Bronisław Wildstein Przedstawia”, premiera w każdy wtorek o 17.00). A dzisiaj? A dzisiaj „na antenę” wraca „Antysalon Ziemkiewicza” (pod mienioną nazwą: „Antysalonik Ziemkiewicza”). Skrócony z podstawowych 25 min, to 15. Ale nic nie tracący ze swego uroku!
I to jest ta różnica, której zblatowana elita III RP zrozumieć nie chce (i chyba nie potrafi). Że nie da się już wrócić do Polski sprzed afery Rywina. Polski, w której medialny tort pokrojono na takie kawałki, żeby nie znalazł się w niej ani jeden dziennikarz kontestujący ład polityczny po 1989r. Nie ma przeproś! „Gazeta Polska” zwiększyła swoją sprzedaż o 300% od kwietnia 2010r. „Rzepa” jest liderem na rynku dzienników (podobnie wspominane wcześniej „Uważam Rze”). Następuje reaktywacja publicystyki, skazanej przez PO na niebyt.
To o tyle ważne, że nie musimy patrzeć jak kraj rujnowany przez rząd Tuska opisywany jest przez lizusowski spektakl podległych jej mediów jako wschodzący tygrys. To nie przypadek, że Rafał Ziemkiewicza, ostatni raz w TVN-ie pojawił się w kwietniu 2007r., w czasie debaty w której musiał prostować łgarstwa Jacka Żakowskiego. I nie jest przypadkiem, że ten sam Żakowski – przywarłszy na ciepłym stołku w „Polityce”, swoją pozycję zawdzięczający nie tyle dziennikarskim umiejętnościom, ile poglądom „jedynie właściwym” – widząc, jak mający być definitywnie wyeliminowani dziennikarze, odzyskujący pracę, pozycję i wpływy widzów zaczyna kierować pod ich adresem obelżywe epitety per „ludzie zwyczajnie nieprofesjonalni”.
I my też nie musimy patrzeć jak PO, ITI, czy inny TVN zabija nam – wzorem Białorusi – klina medialnym kołkiem, mówiąc że władza skazująca w trybie doraźnym kibiców, opozycyjnych blogerów, czy zwyczajnych jej adwersarzy jest ratującą nas przed faszyzmem Kaczyńskiego esencją demokracji. Nie, nie musimy!
Artykuł klasa.
Pozdrawiam
Przypominają mi się lata osiemdziesiąte - też były publikatory oficjalne, całkowicie sterowane przez partię przewodniczkę narodu, były też programy, czy też tytuły prasowe robiące za koncesjonowaną opozycję i były też media nielegalne: bibuła,radiostacje zagraniczne.
Teraz w tym miejscu mamy internet.
Problem jest tylko jeden: tak jak i wtedy, tak i teraz,tylko niektórzy interesowali się informacjami i programami spoza oficjalnego obiegu.
Większość społeczeństwa łykała bez popijania wszystko to , co wyczytała w "Trybunach Ludu"czy "Przyjaciółce", lub obejrzała w telewizji.
I gdyby nie brak wolności (wyjazdów za granicę) i coraz większe kłopoty zaopatrzeniowe(wszystko na kartki, całonocne kolejki pod sklepami),sytuacja taka trwałaby o wiele dłużej, kto wie, czy nie do dziś.
Wzrastające niezadowolenie z życia powodowało coraz szersze zainteresowanie wydarzeniami politycznymi, czy społecznymi.
A teraz?
Mam wrażenie, że teraz też społeczeństwo "śpi".
Za granicę wyjeżdżać można, kupić wszystko można - problemem jest niedobór pieniędzy, więc wielu próbuje dorobić, gdzie się da, aby zaspokoić potrzeby.
Jako społeczeństwo nie identyfikujemy się ,poza tym,z naszym państwem i dlatego wzrastający katastrofalnie dług publiczny, rozrost administracji,nasza słaba pozycja na arenie międzynarodowej,pleniąca się korupcja i nepotyzm mało kogo obchodzi.
Nie wiem, co musi się stać, aby Polacy zaczęli przejmować się krajem w którym żyją.